Jak to z tą setką było...
100 km biegiem! Czyste szaleństwo! Nigdy wcześniej bym na to nie wpadł. W sumie ten sezon obfitował w wiele startów, w tym kilka „mocnych”. Ukoronowaniem miał być Maraton Warszawski, ale nie był. 8-go sierpnia doznałem kontuzji i wiedziałem, ze z zaplanowanego czasu (poniżej 2.50) będą nici. Postanowiłem zaryzykować i wziąć udział w Maratonie Gorce (3.09), który dobił mnie na dwa tygodnie przed MW. Jednak wystartowałem i uzyskałem mimo to niezły czas (2.59,46) , niedosyt pozostał a i noga w dalszym ciągu bolała. Po kilku dniach odpoczynku i przemyśleń ( jak wykorzystać wybiegane wcześniej kilometry) zgłosiłem się do kaliskiej setki. Biegając wolnym tempem i przy krótszym wahadle noga tak nie dawała się we znaki – trzeba spróbować!
Po długiej podróży trafiłem wreszcie do biura zawodów, spotkałem kolegów poznanych przy okazji różnych biegów, porozmawialiśmy, wymieniliśmy uwagi na temat jutrzejszego startu itd. Następnie wyruszyłem na poszukiwania noclegu (nocna jazda na orientację po podkaliskich wsiach) i po ok.30 km znalazłem internat. Warunki jak na dzikim zachodzie, ale cóż , w wojsku kiedyś się było i na obozy harcerskie wyjeżdżało. Jeszcze przed snem „debata” z Jarzo, Ydurem, Wirkiem i Gudosem i spać! Rozmyślania o starcie ( jak zwykle ) nie dają skupić się na śnie a o 3-ciej pobudka! No cóż, nie pierwsza to nieprzespana noc. Pobudka, toaleta , lekkie śniadanko i do autokaru (na start trzeba dojechać ok.45 min.). Kierowca ma kłopoty z wykręceniem, tracimy kilka minut, za to zyskuje Szkielet, który spóśnił się i z pewnością miałby kłopoty z dostaniem się na start. Podróż nie obyła się bez przygód, awaria autokaru, w końcu docieramy do Stawiszyna , za 4 min. piąta! Zostawiam prędko torbę u rodziców Pita i za chwilę start. 3,2,1,i poszłoooo...Zaczynam wolniutko, razem z koleżankami i kolegami znanymi z forum (poznałem m.in. IB !). Po kilku km zorientowałem się , że GPS nie wskazuje żadnych informacji, zawiesił się i nie reagują przyciski. Trudno, nie mogę go zresetować , bo klapka „nie puszcza”. W egipskich ciemnościach biegniemy do Blizanowa, skąd wbiegamy na właściwe pętle. Po 10 km dowiaduję się, że mam 57 min i jestem w 4-tej dziesiątce (zakładałem 51 min), ruszam ostrzej do przodu i mijam kilku biegaczy w tym Sławka Żółkowskiego z Rześnika ( bardzo dobrze pobiegł), po 16 km doganiam Szkieleta , po 21 Pita, brak wskazań tempa mnie męczy i trzyma w niepewności. Kombinuje , co zrobićś Przecież numer mam przypięty agrafką!, podważam pokrywę wyjmuję baterię i uruchamiam ponownie GPS. Od 29 km mam swój pomiar! Tempo średnie w granicach 4,40/km, czy aby nie za szybkoś Pierwszy maraton w 3.30 a jak się póśniej okaże drugi w 3.32. Mijam kolejnych zawodników , na 33 km Jurka Wykę i Andrzeja Szałowskiego (który minął mnie na 5 km przed końcem sudeckiej setki), od 60 km nogi coraz bardziej bolą, kolejny pkt. na 65 km i zaczynam maszerować jedząc i popijając. Odcinki biegane z wiatrem to koszmar, duszno, nie ma czym oddychać, najlepiej czuję się na końcowym odcinku pętli, wiaterek i teren lekko pofalowany z zakrętami. Coraz trudniej, śr. tempo podchodzi pod 4,50, doganiając Artiego przechodzę do marszu, kryzys! Potem doganiam Ydura, ten to ma kryzys! (ale ukończy!) Ale to nic, dopiero na 90 km (tylko 10 do mety) przeżywam dramat, nie ma wody tylko kawa i herbata, zatrzymuję się i widzę butle z wodą ale nie ma kto nalać , samoobsługa, trwa to ze 40 sekund. Tylko ,że nie mogę ruszyć , potworny skurcz w gęsią stopkę, tragedia! Teraz odpuścićś Skaczę na jednej nodze kilka minut, potem truchtam, kuleję, na szczęście przeszło! Kontroluję czas, może zabraknąć kilkadziesiąt sekund do 8.30 ( ciche marzenie, chciałem 8,58)- trzeba wykrzesać wszystko z siebie, na 99 km doganiam czwartego zawodnika i daję czadu ile wlezie! Jarzo kibicuje, Gudos, Bennet i wpadam na metę! KONIEC! Podbiegają rodzice Pita z gratulacjami , mama Piotra proponuje picie i pączka, chętnie korzystam (dziękuję!). Przebieram się i z braku możliwości poleżenia idę na metę i z Jarzo kibicujemy innym. Wpada IB, Sławek (jak on się umie cieszyć!), Jurek Wyka pada na ziemię i wije się z bólu (powiedział, że to był jego najcięższy bieg), Ydur chce kończyć ale mówi ,że nie da to mu spokoju do końca życia, Bennet wskakuje z powrotem w strój biegowy i leci z nim ostatnią pętlę. Wycieńczony Pit wymiotuje za metą, przybiegają inni, nie wszystkich znam , ale wszyscy byli wspaniali na trasie ,tak jak i wolontariusze na punktach ( głównie młodzież szkolna- dzięki dzieciaki!). Dekoracja ,miejscowi notable , telewizja. Dwa razy jestem wywoływany na środek (generalka – 4 m i nagroda finansowa! W kat. wiekowej 2 m- puchar, za zwycięzcą
R. Płochockim). W sumie debiut wypadł okazale, i świetny czas i wysokie lokaty, może jak zdrowie będzie dopisywać , to za rok też pobiegnę( a będą to już oficjalne Mistrzostwa Polski, weteranów też). A więc za rok znowu Supermaraton Kalisiaś
Zet