Pod takim sloganem upłynął kolejny The North Face Adventure Trophy, który odbył się w dniach 27.04-03.05 2006 roku w Zakopanem. 250 km w tym około 70 na nogach, 160 rowerami i 20 kajakiem. Dodatkowo wykonywaliśmy zadania specjalne. Na 57 startujących zespołów jako ENTRE.PL Team zajęliśmy II miejsce w najtrudniejszym rajdzie extremalnym w Polsce. Wśród grona zawodników tej masakrycznej dyscypliny rajd uznany został nieoficjalnymi mistrzostwami Polski, więc nosimy tytuł wicemistrzów. Całość zajęła nam 29 godzin 3min, straciliśmy do pierwszego zespołu 24 min ( Komandor Team Kraków ), a wygraliśmy z trzecim ( napieraj.pl) 12 minut. Rywalizacja do ostatniej chwili była zacięta, bowiem w czasie jednej godziny uplasowało się 5 zespołów. Do mety dojechało 28 z 60-ciu.
Zacznijmy jednak masakrę od początku.
Wykorzystując zeszłoroczne doświadczenie przygotowaliśmy zawczasu sprzęt, jedzonko i wodopój na przepaki (przepak to miejsce, w którym zmienia się dyscyplinę, ciuchy mokre na suche oraz puste papierki po batonikach na wypełnione, a czasem nawet dadzą makaron i można się przekimać), pakowaliśmy skrzynki do północy.
Modlitwa przed startem fot. www.moryl.zh.pl
Zatłoczenie startowe. fot. www.moryl.zh.pl
Start w sobotę o 10:00 w centum Zakopanego. Przed nami spora dawka etapów - pierwszy to bieg na orientację po Zakopcu, drugi to trekking w Tatrach, wspinaczka na 1800 m.n.p.m., czyli jakieś 1000 metrów w pionie i 30km w poziomie, następnie zadania specjalne (przepak 1), potem rowery 100km (w nocy + zadania specjalne). Rano dnia następnego kajaki 20 km (przepak 2), po kajakach trekking około 30 km w Beskidach z zadaniami specjalnymi, noc i rano ostatni etap rowerowy około 55 km do mety w Zakopanem.
Start – każdy team w swoją stronę. fot. www.moryl.zh.pl
Wyrwały konie, prawie 220 tych koni było, były też panie, traktory a nie panie - były mocniejsze od niejednego pana, który mierzył się z trasą. Bieg na orientację poszedł sprawnie i szybko, także jako pierwsza drużyna zabraliśmy plecaki i ruszyliśmy w Tatry.
Ostry start, jako pierwsi po BnO, fot. www.moryl.zh.pl
Za nami w zasięgu wzroku gnały kolejne ekipy, ale jakoś bardzo się tym nie przejmowaliśmy, dewiza to "wsłuchaj się w swój organizm i rób swoje". Więc robiliśmy. Dogoniło nas kilka ekip i napieraliśmy razem. Gdy zaczęło się strome podejście zostaliśmy sami z drużyną z Ukrainy, która torowała nam drogę - bo jak to mówili im nada bystro napierać. A napierajcie towarzysze, robicie nam ślady w śniegu, więc się bardzo nie męczymy. Na końcówce podejścia wyprzedziliśmy innostranców i weszliśmy w mgłę. Punkt na przełęczy Kondratowej sprawił trochę kłopotów, ale znaleśliśmy. Uciekaliśmy w stronę Kasprowego zostawiając całą masę błądzącą we mgle. Przejście granią do Kasprowego to smak extreemu, grad zacinający w twarz, nierówny szlak, mgła i co chwilę wyłaniające się ostre szczyty dodawały pikanterii naszym zamrożonym, zahipnotyzowanym ciałom.
My byliśmy tam, gdy była większa mgła. foto www.rower.com
Mały kryzys przed Kasprowym i zbieg do Murowańca (PK2) nartostradą.
Jakieś dziwne spojrzenia narciarzy czuliśmy na sobie, czasem nawet strach, że nas jakiś rozpędzony trafi, zbiegliśmy jednak szybko zaliczając kolejny punkt jako pierwsi.
Teraz czekał nas zielony szlak, niżej i płasko. Szybko jednak ostudził nasze zamiary, gdy zobaczyliśmy, iż nie jest przetarty, a śnieg po pas nie jest taki fajny, gdy co chwilę trzeba wyciągać nogi. Szlak gubiliśmy chyba 4 razy i po zapadaniu nóg i ciągłym wyciąganiu zaczęły łapać nas skurcze. Jak się okazało cała reszta szła po naszych śladach ufając naszej nawigacji. Po tym punkcie zjazd do bazy, szybko w dół i część po asfalcie. Dobiegliśmy jako pierwsi. Następni byli po 6 minutach, kolejni po 15, było ciasno i o niczym to nie decydowało, to dopiero początek. Czuliśmy się jednak dziwnie dobrze.
Jako pierwsi zbiegamy z etapu Tatrzańskiego. fot. www.moryl.zh.pl
Na przepaku przebranie, sprawdzenie rowerów i zadania specjalne, mosty linowe, zjazdy, ale nie trudne, sama przyjemność.
Pierwsze zadania specjalne na przepaku 1. fot. www.moryl.zh.pl
Posiłek i o 22:00 start na etap rowerowy. Nocny przejazd około 150 migoczących rowerzystów robi wrażenie nawet, gdy jest się jednym z nich.
Łatwo skóry nie oddamy. fot. www.moryl.zh.pl
Ale cóż to za harpagony śmigają! Co chwilę nas ktoś wyprzedza. Ja się próbuje trzymać, ale Szymon mnie temperuje, bo "wsłuchaj się w swój organizm i rób swoje" Robimy. Na pierwszy punkt docieramy jako 10 ekipa, przejazd na 2 punkt we mgle, szybkie zjazdy i widzimy wypadek. To nasz znajomy z za Buga się wyłożył. Ostro (wstrząs mózgu, złamany nos i śliwa pod okiem) Na 2 PK meldujemy się jako 3 ekipa, na 3 PK już jako pierwsza - czyli: "wsłuchaj się .."daje rezultaty, 4 PK to formalność. A ja ciągle słyszę muzykę, głównie na podjazdach - stłumiony bas. Sobota myślę dużo dyskotek. Dzień póśniej okazuje się ze w czasie podjazdów naciskając na pedały dociskałem przedni bieżnik koła do asfaltu i mi od tego w uszach grała muzyka. Podczas ostrego zjazdu Szymonowi wywiało mapę ale mamy drugą więc śmigamy dalej. Wreszcie najbardziej oczekiwany moment - wjazd na LUBAń. Wjazd. Wjazd tylko 10 min. Potem zaczyna się pchanie, około 24:30 zaczynamy pchanie rowerów po wyjeżdżonej przez gigantyczne ciągniki do ściągania drewna drodze, drodze, która jest usłana błotem, kamieniami, zwalonymi drzewami i co jakiś czas zmienia się w strumień. Pchamy. Pchamy godzinę i sytuacja się nie zmienia, pijemy, podjadamy. Woda, kamienie, drzewa. Coraz większy kryzys. Prawie 2 godziny, a nachylenie ani sytuacja się nie zmienia. Kryzys totalny, doganiają nas inne zespoły. Trzy polskie i Angole. Wyprzedzają, nie gonimy, bo "wsłuchaj się…." Kurna przecież się wsłuchuje i organizm powtarza - daj spokój już więcej nie mogę, usiądś odpocznij. To mój mówi cicho - Szymon wręcz krzyczy, widzę, że już ciągnie na psychice - energia się wyczerpała. Zaczynam śpiewać Never Ending Stroy, Angole się uśmiechają. To najgorsze wysiłkowo doznanie w życiu. Takiego kryzysu obaj nie mieliśmy jeszcze nigdy, a pchanie się nie skończyło. Dochodzimy Plan Team, Daniel mówi że jak wróci to odkręci co drugą szprychę z roweru i pozdejmuje te ciężkie badziewne gumki - też ma kryzys. Widać znaki szlaku papieskiego. Już widzę jak Papież tędy idzie. Około 3-ciej po małym błędzie docieramy na szczyt jako 4 zespół. Zjazd. Gubimy szlak. Szymon zalicza poważną wywrotkę przez wystający betonowy słupek pomiarowy. Około 5 rano docieramy do zadania specjalnego - Szymon walczy z mostem linowym, a ja się wspinam, nie było problemów. Zjazd do Nidzicy (przepak 2) nad zalewem Czorsztyńskim. 5:55 jesteśmy na miejscu.
O godz. 6 ruszają kajaki, 6:08 siedzimy w jednym z nich i jako 5 zespół wyruszamy z wiosłami. Po pchaniu rowerów wiosłowanie jest bardzo bolące, najbardziej bolą barki. Czasem wydaje nam się, że się nie poruszamy. Kajaki zajmują nam 3godz20 min, z pierwszymi przegrywamy około 25 min. Czas na sen i posiłek. Sen. Nie wiem czy 20 min to sen czy tylko pozycja horyzontalna. Bardziej nas to niby spanie wkurzyło niż odpoczęliśmy. Posiłek. Makaron z serem. Uzupełnianie płynów i zapasów. W południe kolejny trekking - tym razem Beskidy, słynne Trzy Korony, Dunajec. Ruszamy spokojnie, bo - wiadomo co. Jakoś ciężko nam ruszyć. Chyba po tym spaniu. Nie możemy się rozkręcić. Dochodzimy do kolejnego zadania, tylko że tam trzeba czekać aż ci przed nami skończą. Ekip było 4, więc straciliśmy na czekaniu jakieś 30 min. Nasza kolej,. Most linowy w górę. Bez przyrządów, tylko uprzęże i ręce. Ciężko a to dopiero połowa. Połowa połowy, bo na środku rzeki jest skała - tam przepinamy się do kolejnej liny. Masakra. Doszedłem do skały i mam mroczki przed oczami (ale spokojnie nie te z M- jak miłość, tylko takie plamki). Wpinam się w kolejną linę, 5 pociągnięć i zawisam, odpoczywam. Szymon siedzi na skale i dyszy. Walka trwa, posuwam się jakieś 3 -4 metry i odpoczywam. Po 160 km to takie normalne;-)
To pierwsza z dwóch części masakry przeprawa. Za skałą była kolejna linka. foto www.rower.com
Kończę. Siadam przy murku i się nie ruszam. Uprząż zdejmuje instruktor. Kończy Szymon też nie daje rady. Chwila przerwy.
Przed nami wyrusza npieraj.pl, idziemy za nimi jakieś 150 metrów jak zoombie, nie możemy ich dogonić. Wizyta w sklepie. Pepsi, woda do camelbaka, wychodzimy a oni dalej przed nami, też byli w sklepie. Ale te cholerne 150 metrów działa na psyche dobijająco. Znikają. Polepszyło się - wejście w góry. Kolejne. PK 21. Zejście. Kolejna wspinaczka 400 metrów w pionie, dzięki kijom jakoś zasuwamy, tak się polepszyło, że nawet zaczynamy podbiegać. Docieramy do kolejnego zadania, a tam siedzą dwie ekipy i czekają. Nie przechodzą przez rzekę. Czekają na decyzję sędziego głównego. Okazuje się, że tyrolska przez Dunajec w połowie wchodzi do wody, przy takim zmęczeniu i temperaturze wody doszłoby do hipotermii i dalsze napieranie byłoby zagrożeniem dla życia. Organizator odwołuje zadanie i każe wracać do bazy. Wracamy w sumie w 6 ekip z buta do bazy jakieś 10 km. Jest wesoło. Około 12 kładziemy się w śpiworach na wojskowe wyra w namiotach. Śpimy do 5rano.
Ostatni etap startuje o 6. Wyruszamy jako 3 ze stratą 17 min do drugiego zespołu. Pierwsi zaspali 16 minut. Zespół 2 - napieraj.pl zauważa na starcie że złapał gumę, wkładając nową dętkę łamią wentyl, drugi zapas jest już ok. i wyruszają z przewagą 9 minut. My jako 3 gonimy, za nami około 24 min. Plan Team (zwycięzcy Bergson Winter Challange) bój się, a jednocześnie "wsłuchaj się …." Zapierniczamy ostro, jednak na pierwszym punkcie strata pozostaje taka sama. Zjazd po kamienistej drodze, Szymon pechowiec gubi licznik ;-) Nagle ostre hamowanie - tutaj w prawo kolego, już byśmy przejechali. Ostry spokojny podjazd ulicą, serpentyna. Gdy jesteśmy na jej szczycie widzimy na dole jakiś zespół. Szok. Któż to jestś Dojeżdżamy do 2 punktu i przy zjeśdzie okazuje się, że to napieraj.pl - oni przejechali gdy tak zahamowaliśmy. Uciekamy. Bardzo czujny wariant na PK 3 (jak się okazuje zarobiliśmy na nim około 12 min) Szybki zjazd po łąkach w dół - niezły ból dla klocków hamulcowych. Cały czas stres, że nas gonią – ja się tak stresowałem, Szymon się wkurza, że mam schizy. Przejazd przez strumień na ostatni Punkt, Szymon nie wypiął się z pedałów i pierdyknął. Pechowiec rozwaliło kolano ;-)
Kolanko, kolanko mnie boli proszę pana. fot. www.moryl.zh.pl
Dojazd do mety. Wjazd. Wjazd na drugiej pozycji. Ochłonęliśmy, już nas nie gonią. Czekamy, są 13 minut za nami. Szok, powtórzyliśmy sukces z przed roku. Przy takiej obsadzie. Szok, ale szczęście zarazem. Gratulacje, szampan. Jeszcze do nas nie dociera. A jednak. ENTRE.PL Team na 2 miejscu na 57 ekip.
Wywiady, sława, a ja nie mam lampeczki, licznika, boli mnie kolano i wywiało mi mapę ;-) fot. www.moryl.zh.pl
Jest Michał, Michał Moryl z browarami (Michał trzaskał nam foty w czasie zmagań). Przez te trzy dni było ostro. Ale dość przyjemności, za dwa dni wyjazd do Ustki na Military Żak 2006. Czas na odnowę biologiczną. Piwko, wreszcie jakieś normalne jedzenie, idziemy panowie na pizzę. Po pizzy nas zmogło, zalegliśmy jak małe dzieci lub ludzie, którzy pokonali prawie 1/20 południowej Polski o własnych siłach. 1/20 a co powiecie na 1/10 ;-) Dobę póśniej odbieramy nagrody, gratulujemy zwycięzcom oraz pałaszujemy wspaniałą karkówkę i pełno sałatek.
Już się nie mogę doczekać kolejnego ujechania. To nie sport - to uzależnienie od endorfin, niektórzy mówią nawet, że zboczenie.