PŁYWANIE
Paweł Zach:
„Na sygnał startera sto pięćdziesiąt osób wskakuje do wody. Tłoczno. Ktoś napiera mnie z lewej, ale i z prawej ktoś mnie ciśnie. Nie tylko ciśnie ale i wali po głowie. Ja też walę. Ja myślę "ja nawigują na boję, a oni krzywo płyną" Oni myślą, "co on tak krzywo płynie". Za chwilę dostaję kopniaka w głowę, a z tyłu ciągle czuję pacnięcia czyjąś dłonią w moje stopy. Tego już za wiele, parę mocniejszych kopnięć kraulowych i przynajmniej ten ostatni rezygnuje. To niby dopiero początek, ale najwięcej przepychania, kopania, podtapiania przy pierwszej boi. Potem już kieruję się na lewy skraj grupy i wreszcie mogę się skoncentrować na pływaniu, nie walce. Ostatnie 200 metrów daję z siebie wszystko, w końcu mogę zmęczyć ręce, bo na rowerze i w biegu nie będą mi już potrzebne. Wyskakuję z wody i biegiem do strefy zmian...”
STREFA ZMIAN T1
Filip Wróblewski:
„Po czerwonym dywanie człapię gołymi stopami i szarpię za pasek przymocowany do zamka pianki. Już przy rowerze zrywam znad kostki opaskę z czipem i bez najmniejszego problemu pozbywam się pianki - przed startem sprytnie posmarowałem nogi lubrykantem. Teraz szybko - buty rowerowe na gołe stopy, czip wraca na miejsce, jeszcze pasek z numerem startowym na plecy, rękawiczki, kask na głowę - wróć - najpierw trzeba zdjąć czepek i okularki! Gdzie, do cholery, są moje okulary! Widzę, że po drugiej stronie stojaka do wyruszenia na trasę rowerową przygotowuje się Mirek, a ja mam dylemat - sikać czy nie sikać. Podejmuję decyzję - przez metalowy płotek wyskakuję w krzaki, chwilę walczę z obcisłą nogawką kombinezonu i co za ulga... Wracam po rower - Mirka już nie ma, więc biegnę czym prędzej w stronę wyjazdu, kołysząc się w niewygodnych butach jak pijana kaczka..."
ROWER
Kuba Bielecki:
„Mijam sędziego, który pilnuje abym za wcześnie nie wskoczył na rower. Buty mam przymocowane do roweru gumkami recepturkami. Wkładam je dość szybko i zaczynam pedałować. Po chwili śniadanie podchodzi mi pod gardło i zwalniam, patrzę na licznik ... zwolniłem i jadę 36km/h, ale jedzie się dość lekko. Mijam Olę Ziętek, która, czego nie mogę sobie wybaczyć, weszła z wody przede mną. Dojeżdża do mnie inny zawodnik i proponuje wspólną pracę. Jedziemy we dwójkę. Artur, wychodzi na prowadzenie i znowu mam śniadanie pod gardłem, po chwili zwalnia - mówi, że musi odpocząć po pływaniu. Po około 5 minutach tętno wraca w ryzy dozwolonego. W oddali widzę Pawła Zacha. Ustalam z Arturem, co robić, czy jechać z Nim i próbować ujechać go na rowerze, czy wyrabiać sobie przewagę na rowerze. Ostatecznie Paweł nie podłączył się pod nasze "grupetto" i jedziemy dalej. Doganiamy kolejną grupę. Odpoczywamy i dajemy taką dzidę, że grupa się rozrywa. Rozrywanie odbywa się głównie na licznych nawrotkach. Zadziwiające jak triatloniści źle wchodzą w zakręty. Po nawrotce robi się taka przerwa, że wystarczy trochę mocniej przycisnąć i kolejni zawodnicy odpadają od peletonu. Mocniejsi utrzymują koło, ale po kilu kilometrach odpadają. Scenariusz powtarza się kilka razy na całym dystansie. W pewnym momencie zastanawiam się, czy nie podłączyć się pod grupę dublującej nas elity. Ostatecznie rezygnuję - obawiam się śmierci na biegu. Może to był błąd, bo w grupach pracowaliśmy głównie ja i Artur.
Koniec pętli. Zjeżdżamy do boksów. Próbuję jeszcze urwać peleton. Wykorzystuję wzniesienie i ostry zakręt. Niestety nie udaje się mi, ale pozostaje w przedzie grupy - nikt nie chce mi dać zmiany, z tyłu słyszę: "Młody jak masz siłę, to prowadź, a nie będziesz starszych wykorzystywał".
Zostaję na czele do końca, dzięki czemu błyskawicznie zeskakuję z roweru i wskakuję do boksu ...”
STREFA ZMIAN T2
Filip Wróblewski:
"No kurczę, pełno rowerów, za bardzo się obijałem! Biegnę wąskim przesmykiem między ogrodzeniem a stojakami, mijam paru przebierających się zawodników, przed oczami migają mi numery boksów. Już widzę swój, gdy zahaczam nogą o koło jakiegoś roweru. Słyszę za plecami, że zsuwa się z wieszaka i upada. Trudno. Odstawiam rower, zrzucam kask do skrzynki, ściągam buty kolarskie i błyskawicznie zakładam triatlonowe startówki. Nie potrzebuję skarpetek. Wściekłym spojrzeniem obrzucam Garmina, który padł na samym początku roweru - będę biegł na wyczucie, a to w triatlonie jest zwodnicze. Ruszam biegiem do wyjścia, ale zawracam - nie będę świnią, powieszę zrzucony ze stojaka rower, parę sekund przecież mnie nie zbawi. Gnam w stronę maty, wyszarpując spod kombinezonu żel, który dostałem od Renaty. No tak, znów biegnę w rękawiczkach rowerowych, zapomniałem je ściągnąć! Tuż przed matą sędzia krzyczy do mnie: "numer z przodu!". Jeszcze krok i pisk maty oznajmia, że zaczyna się ostatnia część."
BIEG
Mirek Wrotek:
„Zmiana rower -> bieg poszła szybko. Słyszę tylko doping moich dzieciaków i ruszam na trasę. Miotam się jeszcze chwilę zanim zapnę pas z bidonami. Ok, biegiem, krótka prosta i zbieg jak po urwisku z kamieniami. Lekki slalom pomiędzy dziurami w asfalcie i podbieg. Świetnie, bo na tych krótkich pętlach ma się przegląd sytuacji i można sobie wybrać cel - kogo jeszcze dogonić ( chyba ze się walczy tylko z czasem) albo .... samemu zostać celem :-) Na podbiegu widzę Kubę który walczy rozciągając nogę, z którą miał wcześniej problem. Widzę też ze jest na trasie Fil, który mocno pracuje i po jakimś czasie mnie minął. Widać dzielnie walczących Renatę a wcześniej zauważyłem Adama z Luizą i Darka. Pognał tez Paweł w tempie o którym mogłem tylko pomarzyć. W końcówce swojego biegu Kuba mija mnie pędem wpadając na metę. Powtórzę ten sam manewr i na ostatnich metrach przyspieszam i wpadam zadowolony na metę.”
ZAKOŃCZENIE
Renata Gawęda:
„Zrelaksowana po wzięciu prysznica, przebraniu się i zjedzeniu obiadu serwowanego przez organizatora czekam na uroczyste zakończenie imprezy. Przepycham się jeszcze do tablicy z wynikami gdzie panuje tłok, bo każdy chce zobaczyć jak wypadł w stosunku do innych. Jest oddzielna klasyfikacja dla weteranów. Spoglądam na wyniki i szukam siebie. No tak, wyszło na to, że koledzy się starali, a śmietankę i tak spijam ja. Ale łatwo skóry nie oddałam. F3 to była najmocniej obsadzona żeńska kategoria wiekowa weteranek. Mogło skończyć się tak, że wylądowałabym poza pudłem gdybym nie przycisnęła na rowerze i biegu, bo w pływaniu rywalki nie dały mi szans. A tak byłam druga.”
Zaczęła się dekoracja zwycięzców. Najpierw wyczytują weteranów w klasyfikacji open: 10 umięśnionych i żylastych chłopów jak dęby wychodzi na scenę. Uścisk dłoni, medal, koperta, a dla pierwszego koszulka z napisem „Mistrz Polski”. Potem to samo z paniami, tyle że chwilę trwało małe zamieszanie w wynikach, zanim wyłoniono właściwą trójkę. Oklaski i ciąg dalszy, czyli nagradzanie w poszczególnych kategoriach wiekowych. Każda trójka dekorowanych odpowiednio medalami złotym, srebrnym i brązowym, po zejściu z podium kwituje dodatkowo u pani Krysi odbiór kopert z zawartością. Wreszcie i kolej na mnie. Prostuję się żeby nie wyjść zgarbiona na zdjęciach strzelających rzęsiście fotoreporterów, odbieram swoją nagrodę.
Gdy później zaglądam do koperty, widzę, że akurat zwrócił mi się nocleg w stadninie koni, które to miejsce wybraliśmy zamiast oferowanego przez organizatora hotelu gratis (tyle, że w pakiecie z weselem zakłócającym ciszę nocną). Wracam do domu z bilansem finansowym na zero, srebrnym medalem i dobrymi wspomnieniami po udanym debiutanckim starcie w triatlonie na dystansie olimpijskim."
Zdjęcia dzięki uprzejmości Łukasza Kielbowicza